ks. Kazimierz Krakowczyk - opiekun Kaplicy Matki Bożej Królowej Gorców

Jaka jest historia Kaplicy Matki Bożej Królowej Gorców?

Kaplica jest posadowiona na gruncie prywatnym Polany Rusnakowej, przy żółtym szlaku z Kowańca, dwa kilometry poniżej szczytu Turbacza. Górale - wiadomo - są bardzo przywiązani do religii, gdy więc na wiosnę 1979 roku dowiedzieli się o pierwszej papieskiej pielgrzymce, której trasa prowadzić miała przez Podhale, to właściciel polany - Czesław Pajerski - skrzyknął okolicznych gospodarzy: budujemy bacówkę dla Ojca Świętego! A gwoli odróżnienia jej od wszystkich innych, wzniesiemy ją na planie Krzyża Virtuti Militari, wewnątrz którego znajdzie się stojąca tam już wcześniej Kapliczka Partyzantów.

Skąd ta nazwa?

Kapliczka Partyzantów? Bo postawiono ją dla upamiętnienia walczącego w Gorcach oddziału partyzanckiego Józefa Kurasia, pseudonim "Ogień". Komunie kapliczka oczywiście przeszkadzała, więc zachęcała ormowców do jej dewastowania, ale górale odnawiali ją po każdym takim incydencie. Dzięki nim przetrwała do dzisiaj.

Jak wygląda?

To zwyczajny, uschnięty pień świerka zwieńczony daszkiem, ponad którym wystają trzy gałęzie. Na każdej z nich wisi hełm - dwa polskie z roku 1939 - piechoty oraz kawalerii, a poniżej angielski - spod Monte Cassino. Pień okręcony jest drutem kolczastym, symbolem zniewolenia - niemieckich obozów i sowieckich łagrów. W pień wbite są cztery bagnety - z zachodu hitlerowski, od północy - pruski, ze wschodu radziecki, a z południa słowacki. Dlaczego ten? Najstarsi górale doskonale jeszcze pamiętają, jak we wrześniu roku 1939, w ślad za Niemcami, weszli na Podhale Słowacy... W rozwidleniu gałęzi stoi figurka Matki Boskiej, która na głowie zamiast korony ma męską dłoń okupanta, a jej ręce złożone do modlitwy są skrępowane sznurem, jak u jeńca.

Gdzie można obecnie zobaczyć Kapliczkę Partyzantów?

Została wchłonięta przez Kaplicę Matki Bożej Królowej Gorców. Stoi za ołtarzem wykonanym z granitu, specjalnie przywiezionego przez górali z ukochanych przez Ojca Świętego Tatr. Ten głaz jest symbolem zgody i pojednania mieszkańców skalnego Podhala skąd pochodzi oraz Gorców, w których znajduje się obecnie.

Cała kaplica jest pełna symboli...

Już od samych drzwi poczynając. Ich skrzydła są bowiem u góry szersze więc przypominają nieco sylwetkę stojącego człowieka w sutannie, którym - zgodnie z wizją pana Pajerskiego - jest Jan Paweł II. Na drzwiach wisi orzeł w koronie z twarzą papieża. Autora tej płaskorzeźby chyba jednak nazbyt poniosła fantazja, bo turyści najczęściej dostrzegają w niej rysy naszego pierwszego kosmonauty - Mirosława Hermaszewskiego... (śmiech). Dzięki symetrycznym otworom, przez które przeciągnięty był zamykający kaplicę łańcuch, orzeł sprawiał wrażenie spętanego. Kajdany te rozerwali jednak dobrzy ludzie gaszący pożar kaplicy w roku 1994.

Pożar? Celowe podpalenie, czy przypadek?

Moim zdaniem ogień został podłożony z premedytacją, ale niektórzy twierdzą, że zaprószyli go turyści przygotowujący sobie obiad w kocherze, na progu.

Straty były poważne?

Nie, ponieważ drzwi zostały nasączone niepalnym preparatem, więc tylko tliły się powoli. Akurat przejeżdżał obok na skuterze śnieżnym ówczesny kierownik schroniska na Turbaczu. Zauważył dym, wezwał ratowników, włamali się do środka, ale wewnątrz trafili na kratę, której już nie udało im się sforsować. Na szczęście nie było jednak takiej potrzeby, bo ogień nie sięgnął głębiej. Uratował się więc cały wystrój kaplicy, w tym szczególnie mi bliskie polskie orły.

Orły?

Trzy w koronach i jeden bez. Nad wejściem wisi najstarszy - replika z czasów Kazimierza Wielkiego, a na północnej ścianie jeden z czasów saskich, jeden z okresu Drugiej Rzeczpospolitej oraz ten czwarty - księcia Władysława Hermana. To właśnie tego orła, ze Związku Radzieckiego do Polski, przyniosła na swoich hełmach Dywizja Kościuszkowska. Orzeł ten, po niewielkich poprawkach, trafił na herb PRL - niezdarne ptaszysko bez korony, które jednak, wbrew powszechnemu przekonaniu, wcale nie wylęgło się w gabinecie Stalina, lecz kilkaset lat wcześniej.

Co jeszcze warto zobaczyć w kaplicy?

Symboliczny grób katyński: trzy betonowe ręce, które symbolizują trzy obozy na wschodzie - Katyń, Ostaszków i Charków. W ciche wieczory słychać jak dłonie te wołają o pomstę do nieba... Co jeszcze? Pietę z błękitnym krzyżem Grupy Podhalańskiej GOPR, ostatnią wieczerzę, tablicę z napisem "Pasterzowi Rzeczpospolitej - pasterze", którą w roku 1979 wykonali dla Ojca Świętego górale. Nie sposób wymienić wszystkiego, bo pamiątek jest coraz więcej, a wierni wciąż przynoszą nowe. Już nie mam gdzie ich ustawiać. Czasem żałuję, że pan Pajerski nie wybudował hangaru dla owiec, lecz szopę... (śmiech).

Szopę?

Władze komunistyczne bardzo niechętnie zgadzały się na wznoszenie obiektów sakralnych, dlatego w prośbie o wydanie pozwolenia na budowę nie było mowy o kaplicy. Oficjalnie, na Rusnakowej Polanie miała stanąć szopa na siano. Właśnie z tej przyczyny w kaplicy nie ma sufitu, lecz tylko dach - tak, jak w szałasie. A, że kształt ma Krzyża Virtuti Militari? Cóż, w zezwoleniu nie napisano, że szopa musi być kwadratowa...

Krążą legendy, że kaplicę wzniesiono w jedną noc.

W rzeczywistości budowa trwała niecałe trzy miesiące, od kwietnia, do czerwca 1979. Kaplica pod Turbaczem jest pierwszym obiektem sakralnym ofiarowanym Janowi Pawłowi II podczas pontyfikatu. Stąd druga, najczęściej używana dzisiaj nazwa - Kaplica Papieska. Ojciec Święty dostał jeden z trzech kluczy do niej, drugi zatrzymał pan Pajerski, a trzeci jest u mnie.

Ale papież swojej kaplicy nigdy nie odwiedził.

Nigdy. Bywał w pobliżu jako Karol Wojtyła, lecz po konklawe już nie.

A jak ksiądz został jej kustoszem?

W drugiej połowie lat siedemdziesiątych byłem kapelanem w nowotarskim szpitalu. Wtedy to, dokladnie 11. listopada 1978 roku, zorganizowane zostało na Turbaczu sympozjum dla przewodników beskidzkich, poświęcone odzyskaniu niepodległości. Spotkanie było oczywiście nielegalne, gdyż władze komunistyczne nie akceptowały tej daty. Poproszono mnie wówczas o odprawienie mszy polowej przy Kapliczce Partyzanckiej i to wtenczas zobaczyłem ją po raz pierwszy. Na wszelki wypadek przygotowałem sobie dwa kazania - religijne i patriotyczne. Szybko zorientowałem się, które należy tam wygłosić.

Patriotyczne?

Oczywiście! Poszedłem na całość... (śmiech). Musiało się spodobać, bo po mszy pan Pajerski zaproponował mi odprawienie w tym samym miejscu pasterki.

Dlaczego na sympozjum zaproszono właśnie księdza?

Opozycja obserwowała mnie podobnie jak "komuna". A ja przyjechałem do Nowego Targu z "wilczym biletem". Z poprzedniej parafii - w Chmielowie - wyleciałem "za politykę". Pochodzę z rodziny górniczej, patriotycznej, mój dziadek był powstańcem śląskim, słuchałem jego opowieści z zapartym tchem. Przesiąkłem atmosferą mojego domu. Gdy więc pan Pajerski postanowił wybudować Ojcu Świętemu kaplicę pod Turbaczem, to nieprzypadkowo właśnie mi zaproponował opiekę nad nią. A przełożony zgodził się oddelegować mnie w góry mówiąc - co pamiętam do dzisiaj - idź i niech mi Ciebie znowu stamtąd nie wywalą... (śmiech). Na początku odprawiałem tylko jedną mszę świętą - w niedzielę o godz. 11.00. Później, w dniu zamachu na papieża, po raz pierwszy odprawiłem też sobotnią mszę wieczorną. Nigdy nie zapomnę tej chwili gdy przez radio usłyszałem, że Ali Agca próbował zabić Ojca Świętego. Akurat górale strugali gont na dach kaplicy, bo pierwotnie wykonany był tylko z pojedynczych desek, więc podczas mszy musiałem stać pod parasolem, gdy padał deszcz. Zejdźcie chłopy - powiedziałem - trzeba pomodlić się za Jana Pawła II. Taka jest historia nabożeństw sobotnich.

A teraz mszy jest jeszcze więcej.

Tak, bo przyszli kiedyś do mnie turyści i mówią: proszę księdza, ta msza o jedenastej, to jest o zupełnie niefortunnej porze, bo ani przed nią, ani po niej nie ma dość czasu aby pochodzić sobie po górach. Prosimy o jeszcze jedną mszę, o ósmej rano. Co było robić? Zgodziłem się. Nie minął miesiąc jak przybiegł do mnie oburzony gospodarz schroniska - co też sobie ksiądz wyobraża - woła. W niedzielę przed południem to my tu wszyscy ciężko pracujemy! Potrzebna jest jeszcze jedna msza, gdy już turyści zejdą do domów. I tak powstał obowiązujący do dzisiaj porządek nabożeństw: w sobotę wieczorem oraz w niedzielę o 8.00, 11.00 oraz 16.00.

Przez cały rok?

Nie, od maja do października.

Wszystkie te msze odprawia ksiądz osobiście?

Dawniej pomagali mi inni kapłani. Przez długi czas pojawiał się tu ksiądz Tischner. Po raz pierwszy do Kaplicy Papieskiej zajrzał w lipcu 1981 roku. Akurat byłem nieobecny, więc na jakimś świstku napisał, że prosi o mszę dla ludzi gór w pierwszą niedzielę sierpnia. Od tamtego czasu te msze odprawiane są rokrocznie do dzisiaj, ale przeniosłem je na drugą niedzielę, bo kolidowały z odpustem na Kowańcu. Głupio wyglądało gdy pół parafii szło stamtąd na Turbacz, proboszcz z Kowańca strasznie złościł się na mnie o to. Ksiądz Tischner mówił - a co się będziesz przejmował! Łatwo mu było się nie przejmować, bo przychodził tu raz w roku, na Msze Ludzi Gór.

Ale nie opuścił ani jednej?

Dwa, może trzy razy był nieobecny, gdy obowiązki zatrzymały go w Castel Gandolfo, lecz zawsze starał się wrócić stamtąd na czas. Wiedział, że wierni przychodzą na te msze głównie dla niego, dla kazań, które głosił i atmosfery, jaką tworzył. W stanie wojennym, w Mszach Ludzi Gór potrafiło uczestniczyć nawet dziesięć tysięcy osób.

Niesamowite!

Hutnicy przyjeżdżali aż z Warszawy, ze sztandarami, w strojach galowych. Byłem przeciwny takiemu spędowi religijnemu w górach, bo zniszczenia zawsze były potem kolosalne. Pół biedy turyści, ale górale przyrody nie szanują, po takich mszach wydawało się, że nad okolicą przeszła plaga szarańczy! Kazania były bardzo nieprawomyślne, więc władza ludowa zawsze wysyłała na msze swoich szpicli. Raz, gdy jednemu magnetofon wysunął się z plecaka, to ksiądz Tischner w ogłoszeniach parafialnych zawiadomił, że dysponuje całym nagraniem i chętnie je udostępni... (śmiech). Kapłanów też nie oszczędzał, pamiętam gdy kiedyś współodprawiający mszę ksiądz Zązel spóźnił się chyba z godzinę, to Józef przywitał go słowami: Władziu, ja bym sobie życzył, abyś Ty już w sobotę zaczynał wychodzić na Turbacz... (śmiech).

A ksiądz skąd przychodzi do kaplicy?

Na początku co tydzień przyjeżdżałem z Domu Zakonnego w Stadnikach. Potem, przez jakiś czas nocowałem w bacówce, którą obok szlaku postawił pan Pajerski, ale warunki były tam spartańskie. Później zacząłem więc zatrzymywać się w schronisku na Turbaczu. Do dzisiaj mam w nim swój pokój, zagracony niemiłosiernie, teraz korzystam z niego tylko zimą, gdy odprawiam Pasterkę, mszę w Sylwestra, Trzech Króli oraz na Wielkanoc. A od wiosny do jesieni mieszkam we własnej chałupie, niedaleko kaplicy. Ale przed trzema laty przesiedziałem w schronisku prawie całą zimę, aby przyglądnąć się turystom od kuchni.

I jakie wyciągnął ksiądz wnioski?

Gospodarz nie chciał ode mnie pieniędzy za zakwaterowanie, więc stanąłem na “zmywaku”, aby trochę zapracować na siebie. Załamałem ręce, gdy zauważyłem ile “Ludwika” dziewczyny wlewają do wody, piana aż kapała na podłogę, zupełnie nie dało się potem opłukać tych naczyń. Ale najbardziej przykro mi było gdy zobaczyłem jak dużo jedzenia marnują turyści. Zwracają niedojedzone porcje zamiast zamówić pół, widząc, że cała jest zbyt duża. A wieczorem kosze na śmieci są pełne kromek chleba, na wpół opróżnionych konserw i resztek po własnoręcznie przygotowanych posiłkach. Szkoda, że obok schroniska nie ma chlewu, bo kilka prosiaków można byłoby tam wykarmić. Turyści mają też okropny zwyczaj układania w okienku do zwrotu brudnych naczyń chybotliwych piramid z dużych talerzy, poprzekładanych małymi oraz sztućcami. Stosy te zazwyczaj piętrzą się na krawędzi blatu, więc przy moim niskim wzroście bardzo trudno jest dosięgnąć do nich od strony kuchni. Dziesiątki razy takie pryzmy przewracały się na mnie pryskając dookoła resztkami fasolki, żuru i bigosu...

Wspomniał ksiądz o własnej chałupie obok kaplicy. Skąd się tam wzięła?

Kupiłem ją w Waksmundzie. Górale rozebrali budynek, ponumerowali deski, wywieźli ciągnikami i postawili od nowa. Już dziesięć lat tam mieszkam.

Bez prądu i wody?

Wystarcza mi światło świec, a do źródełka mam dwieście metrów. Nie mogę żyć tylko bez radia i gazet, czytam wszystko z wyjątkiem Urbana. Nie wiem jednak jak długo jeszcze wytrzymam, bo zdrowie coraz bardziej odmawia mi posłuszeństwa. W roku 2010 po raz pierwszy nie odprawiłem Pasterki. Całą poprzednią zimę przeleżałem na oddziale gruźliczym w Limanowej. Do tego mam zaawansowaną cukrzycę, nie słyszę na prawe ucho, a zaburzenia błędnika sprawiają, że łatwo się przewracam. Bolą mnie plecy, msze muszę skracać, a kazań prawie nie wygłaszam, bo trudno mi wytrzymać przy ołtarzu dłużej, niż przez pół godziny. Cóż, metryka jest nieubłagana, skończyłem 78 lat.

I nadal nikt tam księdzu nie pomaga?

Nikt. Młodzi księża nie chcę się poświęcać. Czym się tam wyjeżdża? Pytają. A woda bieżąca jest? A prąd? Nie ma? To rany boskie, co z dostępem do Internetu! A z “dutkami”? Z tacą też kiepsko? No, nie - nie będziemy marnować kapłaństwa dla kilku wiernych.

Ale tam przecież wciąż na msze przychodzą tłumy!

Bo całe swoje serce wkładam w kapłaństwo. Uważam, że msze muszą być radosne, co nie oznacza, że wesołe. Zawsze dodaję coś pogodnego od siebie. I zawsze wychodzę do ludzi przekazując znak pokoju. Boli mnie postawa młodych księży, bo pan Jezus bez wahania poświęcił się dla dwunastu, wśród których jeden był “ormowcem”...

To co stanie się z Kaplicą Papieską, gdy księdzu już sił zabraknie?

Księża diecezjalni kręcą się wokół niej, gdyż wietrzą tam biznes. Ale ta świątynia nikogo nie utrzyma. Mnie jest łatwiej, bo mam chałupę tuż obok, mam pokój w schronisku i jestem kapłanem zakonnym, a to znaczy, że zawsze mogę przezimować u Sercanów w Zakopanem. Nie muszę martwić się o pieniądze. Prowincjał przekazał mi jednak smutną wiadomość, że Sercanie nie są zainteresowani opieką nad Kaplicą Papieską. Boję się więc, że gdy stamtąd odejdę, to jakiś młody, zaradny ksiądz diecezjalny kupi sobie terenowy samochód, pojedzie pod Turbacz raz w tygodniu, odprawi mszę, zbierze dutki i czym prędzej wróci na swoją ciepłą plebanię.

Rozmawiał: Kuba Terakowski

Wywiad został opublikowany w miesięczniku n.p.m. nr 4/2012. Wszelkie rozpowszechnianie i wykorzystywanie tego tekstu lub jego fragmentów, wymaga zgody Redakcji.


Strona główna